Forum Chorych na stwardnienie rozsiane

Pełna wersja: Upadłam, wstałam. Poprawiam koronę i idę dalej.
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Do szpitala zabrała mnie karetka, gdy zaburzenia równowagi uniemożliwiły mi chodzenie, torsje nie ustępowały, a zawroty głowy były na tyle silne, ze nie ustępowały nawet przy zamkniętych oczach. Czułam się jak w Egzorcyście; wirując pod sufitem i plując żółcią.
 
Na SOR neurolog spierał się z laryngologiem; żaden nie chciał mnie wziąć na swój oddział. A ja chciałam umrzeć, byleby tylko świat przestał się kręcić. Finalnie trafiłam na neurologię. Rezonans wyszedł niejednoznacznie, ALE JA JUŻ WIEDZIAŁAM. Wyniki prążków tylko potwierdziły moje obawy, choć lekarz dawał jeszcze nadzieję – 1% szans. Skierowano mnie do szpitala w innym mieście. Po 3 miesiącach od wstępnej diagnozy miałam potwierdzenie: Stwardnienie Rozsiane. Organizm od razu zareagował silną depresją.
 
Mąż nie udźwignął ciężaru; szybko odszedł do innej kobiety fundując mi traumatyczne przeżycia, burzliwy rozwód i ogromny stres. Usilnie starał się wmówić mi, że SM można wyleczyć... pozytywnym nastawieniem. A poza tym mam nie przesadzać, bo... chodzę! Więc wcale nie jestem tak bardzo chora... A że lądowałam w szpitalu z kolejnymi rzutami... cóż, to tylko moja wina, bo nie myślę pozytywnie. Żądał orzeczenia o mojej winie.
 
Zbiegło się to z utratą dobrej pozycji i wysokiego stanowiska w pracy, osiągniętego wieloletnią ciężką pracą i latami edukacji.
 
Bez męża, z postępującym SM, z depresją, ze skutkami ubocznymi interferonu, z kredytem hipotecznym i z problemami w pracy zmuszona byłam przewartościować swój świat i nauczyć się żyć na nowo. Sama.

cdn? ;)
Sama diagnoza jest ciężkim przeżyciem, a taki "zestaw" jak u Ciebie - to prawdziwe piekło...
A jak teraz się czujesz? Jak się trzymasz? Udało Cię się uporządkować świat po tym SMowym huraganie?
Pozdrawiam Ci serdecznie! Jesteś niesamowita!
Przykra sprawa. Wydaje mi się, że wsparcie rodziny to bardzo ważna sprawa. W moim przypadku najbardziej przeżywa to mama, reszta podchodzi do sprawy spokojnie. Kiedy zadzwoniłem do żonki z informacją o diagnozie, to nogi się jej ugięły. Ale zrozumiała, że z tym mogę normalnie funkcjonować. Wie, że czasami potrzebuję chwili spokoju. Mam nadzieję, że Tobie wszystko się ułoży. Bądź dobrej myśli.
Poruszająca historia i dająca do myślenia. A mi bardzo podoba się tytuł tego wątku, chyba też tak mam.
Morti pomimo wszystkich sprzeciwnosci losu jesteś bardzo silna kobieta. Wiele osób by się załamało ale Ty przetrwałas gorszy czas. Teraz tylko juz do przodu a mąż nie wart żadnej  łzy. Złe rzeczy wracają do człowieka jak bumerang prędzej czy później.  
Pamiętaj tu możesz też się wyzalic jakbyś miała ochote, wspomożemy.
Bardzo Wam wszystkim dziękuję za ciepłe słowa. Nie uwierzyłabym, gdyby mi ktoś kiedyś powiedział, że w kilka miesięcy posypie mi się całe życie. Ale w pewnym momencie wmówiłam sobie, że „wszystko jest po coś”. Powtarzam to do teraz jak mantrę.
  • Mąż - być może zostawiłby mnie w bardziej zaawansowanym stadium choroby, więc dobrze, że stało się to już teraz. Jasne, ciężko samej, bez faceta, nawet w prozaicznych rzeczach typu przyniesienie zakupów z samochodu. Ale jego nieobecność pozwoliła mi nie tylko rozwinąć skrzydła, ale uświadomić sobie swoją wartość, kobiecość, siłę, a także pomóc w "odnalezieniu siebie".
  • Praca – może dobrze się stało, bo teraz towarzyszy mi zdecydowanie większy spokój i dystans. Nie spalam się, nie zostaję „po godzinach”, nie przejmuję i nie stresuję, tak jak to było niegdyś. Pewnie lepiej wpłynie to na moje zdrowie fizyczne i chorobę...
  • Choroba – och, to temat rzeka. Dzięki niej skupiam wokół siebie same pozytywne osoby, poznałam prawdziwych przyjaciół, a w szpitalach wartościowych ludzi. Być może to był jedyny sposób, żebym zwolniła przerażająco szybkie (za szybkie) tempo życia. Teraz to choroba bezwarunkowo wymusza na mnie odpoczynek. Żyję wolniej, spokojniej, nie przejmując się drobiazgami i rzeczami, na które nie mam wpływu, rozkoszując się nawet najmniejszą przyjemnością i w końcu doceniając to co mam. Nie wiem ile czasu mi zostało w takiej sprawności, więc korzystam z uroków życia i konsekwentnie przemieniam niespełnione pragnienia w zrealizowane cele. Udowadniam samej sobie, że mogę znieść więcej niż myślę. Że dam radę! Stałam się silną i niezależną kobietą. Dumną z tego kim jestem i z tego co osiągnęłam.
 
Oczywiście, nie zawsze jest tak słodko i różowo. Bywa, że chlipię w poduszkę z bezsilności, poczucia odrzucenia, niesprawiedliwości, z powodu złego samopoczucia czy strachu przed przyszłością. Są stany gdy pomoc „lekarza duszy” jest nieodzowna.
 
ALE TO JUŻ SIĘ  STAŁO. NIE COFNIEMY CZASU. I MUSIMY WYKORZYSTAĆ ŻYCIE NAJLEPIEJ JAK TYLKO MOŻEMY!

Wiem, że brzmi jak truizm, więc może klasyk lepiej to odda ;)
Sta­raj­my się tak żyć, by - gdy przyj­dzie nam umierać - żałował nas na­wet właści­ciel zakładu pogrzebowego [Mark Twain]
Morti zrobiłaś ogromny krok do przodu, nie załamałaś się, realizujesz swoje cele, a nawet odkryłaś w sobie nową moc. Brawo Ty! Oczko
Morti, już wcześniej to tu pisałam, ale muszę powtórzyć - naprawdę jesteś niesamowita. Uśmiech A trochę łez ulanych w poduszkę zdarza się chyba każdemu. Łzy mają swoją uzdrawiającą, oczyszczającą moc. Uśmiech
PS świetny cytat!
Dziękuję dziewczyny!

Endriu77

Hej, u mnie było podobnie, moja partnerka też mnie zostawiła dla innego, minęło już 7 miesiący bez kontaktu. Podniosłem się i jestem jeszcze silniejszy, może ta jedyna czeka gdzieś tu na mnie, pozdrawiam

Wysłane z mojego PRA-LX1 przy użyciu Tapatalka
Stron: 1 2