26-11-2019, 18:18
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 26-11-2019, 19:25 przez kasia3277.
Powód edycji: akapity i odstępy
)
Pierwsze objawy zaczęły się w czerwcu po infekcji wirusowej. Był wtedy upał. Pojechałam w góry o po przejściu krótkiej trasy w miarę prostej nagle poczułam okropne osłabienie w nogach. Stwierdziłam, że muszę się położyć i wróciłam do ośrodka co nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło. Na następny dzień nadal nogi bolały mnie jakbym przeszła z 20 km. Regenerowałam się kilka dni. Zauważyłam też rozdrażnienie, nerwowość i zdarzało mi się czuć niewyspaną po 8 godzinach snu.
W sierpniu kolejna infekcja tym razem trochę inna po, której wszystko się tak naprawdę zaczęło. Pewnego wieczora poczułam mrowienie i cierpnięcie nóg. Na następny dzień wróciło znajome osłabienie w nogach i uczucie ściśnięcia w łydce. Czułam, że noga jest ciężka i czuję w niej nieprzyjemne napięcie. Objawy nie ustąpiły a do tego doszło uczucie ciepła w nodze bardzo uporczywe pojawiające się gdy tylko się położyłam. Najgorsze jednak było to, że nie często nie byłam w stanie przejść 500 metrów bez odpoczynku. Bolały mnie mięśnie, kości, ale najbardziej charakterystyczny był taki ból zmęczeniowy, osłabiający pozbawiający apetytu
Po 1,5 tygodnia mrowienie i cierpnięcie minęło, ale reszta została. Ogólne badanie krwi wyszły dobrze, więc po 3 tygodniach stwierdziłam, że pójdę do neurologa prywatnie. Pani doktor zbadała mnie stwierdziła, że odruchy są w normie, a o takim objawie jak ściśnięcie nóg nigdy nie słyszała . Na moje skargi, że zupełnie nie mam siły chodzić, stwierdziła, że... przecież Pani chodzi. Dostałam tylko witaminy i leki na nerwicę.
Wróciłam do lekarza rodzinnego i mówię, że teraz czuję już ucisk w dwóch nogach i naprawdę nie mam siły przejść jednego przystanku i czuję się okropnie słaba. Dała mi tylko skierowanie do poradni chirurgii naczyniowej. W międzyczasie doszedł ucisk wokół tułowia, który dosłownie pozbawiał mnie tchu. Pierwszy raz to trwało prawie całą dobę z przerwą na sen i wtedy naprawdę się wystraszyłam. Przeczytałam, że to idzie od rdzenia, więc zapisałam się do kolejnego neurologa. Podczas badania miała pewne wątpliwości, bo nie mogła znaleźć odruchów brzusznych, ale w końcu stwierdziła, że są. Spytałam czy to może być SM? Odpowiedziała, że teoretycznie część objawów pasuje, ale większość z nich wycołała by się maksymalnie po 4 tygodniach, a zatem to pewnie nerwica albo coś z naczyniami. Dodała, że pierwszy raz słyszy o tak nietypowym przebiegu jakiejś choroby. Poradziła żebym zapisała się do poradni to może ktoś zleci mi MRI.
Dzwoniłam do 3 poradni wszędzie na wizytę do neuro minimum 2-3 miesiące. Dopiero w czwartej termin za 3 tygodnie. Odetchnęłam chociaż po wcześniejszych doświadczeniach bałam się na kogo trafię. Lekarz do którego trafiłam...bez badania stwierdził, że to od rdzenia i zlecił na początek badanie MRI odcinka piersiowego. Jeśli wyjdą akurat zmiany demienilizacyjne, to już będę mieć komplet badań. Powiedział to dopiero jak go spytałam bo wcześniej tylko pisał i nawet się nam nie nie patrzył Na rezonans w Rzeszowie długo się czeka nawet jeśli jesteś przypadkiem pilnym ,ale na szczęście dostałam namiary na placówkę, gdzie nawet na NFZ terminy są przystępne.
Po 2,5 miesiącach koszmaru objawy łącznie z osłabieniem nóg trochę ustąpiły. Jedynie ta ciężkość nóg utrzymuje się na stałym poziomie i faktycznie utrudnia mi funkcjonowanie, bo po choćby godzinnym siedzeniu czuję się, jakbym miała łydki owinięte bandażem. Mam nadzieję, że wreszcie dostanę jakieś leczenie niezależnie od tego co wyjdzie, chociaż nie wiem czy na podkarpaciu trafię na konkretną placówkę i lekarzy. Dlatego jeśli będzie trzeba, jadę nawet do Warszawy. Póki co odpoczywam w domu, bo nową pracę zaczynam dopiero po nowym roku co w tym momencie mi odpowiada .
W poniedziałek badanie a w czwartek wizyta. Co ma być to będzie. Najważniejsze, żebym w końcu trafiła na konkretnego lekarza, który mi pomoże.