10-06-2016, 20:08
Pewnego dnia wydawało mi się, że nad wszystkim panuje, odchowane dzieciaki, stała praca, mąż, dom, pies i kot...cóż bardziej mylnego. W zeszłym roku w kwietniu wstałam rano i poczułam, że mam lekko zdrętwiały bok ciała od talii do kolana. Pomyślałam, że źle spałam, że nie wygodne łóżko. Minęły 3 tygodnie, a objawy nie ustępowały, a wręcz się rozpływały po moim ciele. To co - przekopałam ogródek -myślę może się rozejdzie. Nie pomogło. Koleżanka robiła imprezę myślę -rozrzedzę krew . Nie pomogło. Zaczęłam myśleć czemu nie mija, co to może być. Ktoś doradził mi wizytę u neurologa. Przez głowę przeszła mi myśl sm, ale odganiałam ją od siebie. Mój tata chorował na sm. Jako dziecko musiałam się nim opiekować,na spacerze tak trzymać za rękę, aby nie upadł, mówił, że najlepiej myje mu plecy... i takie tam - znam tą chorobę, bo towarzyszyła mi całe życie, nauczyła mnie odpowiedzialności za drugiego człowieka, ale nigdy nie myślałam, że choroba mnie dopadnie. Mam siłę pomagać innym, ale czy mam siłę stawić czoła chorobie? Mam z tym problem. Jeszcze się nie oswoiłam, nie wypłakałam nawet. Raz tylko łzy same popłynęły mi po policzkach. Mąż mnie wtedy przytulił, a ja otarłam łzy, które nie chciały przestać lecieć. Wstałam i zrobiłam herbatę. Jakoś trzeba żyć pomyślałam.