01-04-2023, 22:14
Obok na lewo jest mirabelka żółta, ale kwitnie później.
-----------------------------------------------------------------
A ja znowu sama w domu/jak Kevin /, Mirek pojechał do Wawy na spotkanie wielkanocne z braćmi klubowymi, a ja pilnuję zwierzyńca.
I tak mnie naszło, że muszę sobie popisać, tym bardziej że pisząc o szaleństwach naszych wspomniałam o mojej klasie z podstawówki. Byliśmy młodzi, szaleni i nienormalni. Nasza klasa była bardzo zgrana i to wiedziała cała szkoła. Mieliśmy milion durnych pomysłów i wszyscy, jak jeden mąż brali w tym udział. No to po kolei - robiliśmy "ustawkę" bitwy na pomidory - każdy przynosił pomidory do szkoły, a po lekcjach tłukliśmy się tymi pomidorami...oczywiście po bitwie klasa była elegancko posprzątana.
Nasza klasa była na końcu korytarza i jak otworzyło się drzwi to dotykały ściany tworząc trójkąt. Wpychaliśmy tam po kolei ludzi i dociskając drzwi sprawdzaliśmy ile się zmieści. A na koniec wysypywaliśmy im kubeł śmieci na głowę. Największym jednak wyzwaniem było złapanie Bożenki i Makarona i zamkniecie ich tam razem...i oczywiście kubeł...
Każdy z nas musiał przejść "krematorium" na najdłuższej przerwie - tzn. siadał na krześle, które się kładło na oparcie i wsuwało pod biurko nauczycielskie...i tak sobie siedział.
Szramcio też na dużej przerwie ubierał rękawiczki, stawał na biurku, w ręku miał dyżurną nogę od krzesła, a my ustawialiśmy się w dwóch rzędach i maszerowaliśmy w ich stronę, a Szramcio wydawał rozkazy - "do pieca, do gazu". Masakra...
Było jeszcze "rozciąganie" - połowa klasy ciągnęła za jedną rękę, druga za drugą...
Najgorzej miała z nami pani od muzyki, której syn jest teraz moim sąsiadem i kiedyś przyznałam się jemu, jak bardzo znęcaliśmy się nad jego matką. Pani przed lekcją przynosiła harmonę, a my w czasie przerwy rozbieraliśmy ją na czynniki pierwsze i składaliśmy/czasami zostawały jakieś części /. Na lekcjach tez nie było jej łatwo - bardzo starała się nas nauczyć śpiewać, a tu...jeden rząd ławek jedzie do przodu, cofa się, jedzie drugi...że Ona to przetrwała...szacunek
Mieliśmy takiego Piotrusia, był najniższy, namiętnie sadzaliśmy go na szafie tuż przed wejściem nauczyciela, albo zamykaliśmy w szafie.
Mieliśmy też Darka, który przychodził na zajęcia z neseserem i Kingę. która tylko czatowała, żeby złapać ten neseser, przykleić do niego bułkę z masłem i wsadzić do kosza na śmieci.
Ale jednocześnie byliśmy bardzo zdyscyplinowani w temacie np. klasówek, mobilizowaliśmy się na wzajem do nauki. Mieliśmy ogromny szacunek do nauczycieli. Nigdy Oni nie padli ofiarą naszego "szaleństwa". Nie...sorry...raz uciekliśmy z lekcji historii, już nie pamiętam kto wpadł na ten głupi pomysł. I następna lekcja historii, moja ukochana nauczycielka wchodzi do klasy, kladzie dziennik na biurku, patrzy na nas i zadaje tylko jedno pytanie "To wy zrobiliście mi to?". Długa przerwa, bieg do kwiaciarni, ogromny bukiet kwiatów i przeprosiny ze łzami w oczach. I już nigdy więcej... Zaprzyjaźniłam się z Nią będąc matką starszego syna, a Ona była wychowawcą klasy/mówiłam do niej Pani Profesor/, to Ona opowiedziała mi o Waldemarze Łysiaku, pożyczyła jego książkę "Perfidia" i zaraziła Napoleonem. Godzinami rozmawiałyśmy przez telefon, spotykałyśmy się u Niej w domu, paliłyśmy papierochy i smażyłyśmy rybę . Na dwa dni przed śmiercią przyśniła mi się...
I nie tylko Ona, wiele osób zmarłych "przychodzi" do mnie...ale to opowieść na inny czas.
Przepraszam, że tak się rozpisałam, ale parafrazując słowa piosenki 'Pisać każdy musi inaczej się udusi".
-----------------------------------------------------------------
A ja znowu sama w domu/jak Kevin /, Mirek pojechał do Wawy na spotkanie wielkanocne z braćmi klubowymi, a ja pilnuję zwierzyńca.
I tak mnie naszło, że muszę sobie popisać, tym bardziej że pisząc o szaleństwach naszych wspomniałam o mojej klasie z podstawówki. Byliśmy młodzi, szaleni i nienormalni. Nasza klasa była bardzo zgrana i to wiedziała cała szkoła. Mieliśmy milion durnych pomysłów i wszyscy, jak jeden mąż brali w tym udział. No to po kolei - robiliśmy "ustawkę" bitwy na pomidory - każdy przynosił pomidory do szkoły, a po lekcjach tłukliśmy się tymi pomidorami...oczywiście po bitwie klasa była elegancko posprzątana.
Nasza klasa była na końcu korytarza i jak otworzyło się drzwi to dotykały ściany tworząc trójkąt. Wpychaliśmy tam po kolei ludzi i dociskając drzwi sprawdzaliśmy ile się zmieści. A na koniec wysypywaliśmy im kubeł śmieci na głowę. Największym jednak wyzwaniem było złapanie Bożenki i Makarona i zamkniecie ich tam razem...i oczywiście kubeł...
Każdy z nas musiał przejść "krematorium" na najdłuższej przerwie - tzn. siadał na krześle, które się kładło na oparcie i wsuwało pod biurko nauczycielskie...i tak sobie siedział.
Szramcio też na dużej przerwie ubierał rękawiczki, stawał na biurku, w ręku miał dyżurną nogę od krzesła, a my ustawialiśmy się w dwóch rzędach i maszerowaliśmy w ich stronę, a Szramcio wydawał rozkazy - "do pieca, do gazu". Masakra...
Było jeszcze "rozciąganie" - połowa klasy ciągnęła za jedną rękę, druga za drugą...
Najgorzej miała z nami pani od muzyki, której syn jest teraz moim sąsiadem i kiedyś przyznałam się jemu, jak bardzo znęcaliśmy się nad jego matką. Pani przed lekcją przynosiła harmonę, a my w czasie przerwy rozbieraliśmy ją na czynniki pierwsze i składaliśmy/czasami zostawały jakieś części /. Na lekcjach tez nie było jej łatwo - bardzo starała się nas nauczyć śpiewać, a tu...jeden rząd ławek jedzie do przodu, cofa się, jedzie drugi...że Ona to przetrwała...szacunek
Mieliśmy takiego Piotrusia, był najniższy, namiętnie sadzaliśmy go na szafie tuż przed wejściem nauczyciela, albo zamykaliśmy w szafie.
Mieliśmy też Darka, który przychodził na zajęcia z neseserem i Kingę. która tylko czatowała, żeby złapać ten neseser, przykleić do niego bułkę z masłem i wsadzić do kosza na śmieci.
Ale jednocześnie byliśmy bardzo zdyscyplinowani w temacie np. klasówek, mobilizowaliśmy się na wzajem do nauki. Mieliśmy ogromny szacunek do nauczycieli. Nigdy Oni nie padli ofiarą naszego "szaleństwa". Nie...sorry...raz uciekliśmy z lekcji historii, już nie pamiętam kto wpadł na ten głupi pomysł. I następna lekcja historii, moja ukochana nauczycielka wchodzi do klasy, kladzie dziennik na biurku, patrzy na nas i zadaje tylko jedno pytanie "To wy zrobiliście mi to?". Długa przerwa, bieg do kwiaciarni, ogromny bukiet kwiatów i przeprosiny ze łzami w oczach. I już nigdy więcej... Zaprzyjaźniłam się z Nią będąc matką starszego syna, a Ona była wychowawcą klasy/mówiłam do niej Pani Profesor/, to Ona opowiedziała mi o Waldemarze Łysiaku, pożyczyła jego książkę "Perfidia" i zaraziła Napoleonem. Godzinami rozmawiałyśmy przez telefon, spotykałyśmy się u Niej w domu, paliłyśmy papierochy i smażyłyśmy rybę . Na dwa dni przed śmiercią przyśniła mi się...
I nie tylko Ona, wiele osób zmarłych "przychodzi" do mnie...ale to opowieść na inny czas.
Przepraszam, że tak się rozpisałam, ale parafrazując słowa piosenki 'Pisać każdy musi inaczej się udusi".