20-04-2016, 08:04
Odnośnie wpisów w temacie założonym przez Burzę ("Depresja? Nerwica?"), rozmów poza Forum z innymi chorymi i własnych doświadczeń naszła mnie myśl, że dość małą uwagę przykłada się do wsparcia psychologicznego w trakcie i po diagnozie. Tzn. zostawia się chorego z diagnozą, lekami (ew. bez leków i/lub miejscem na liście oczekujących na leczenie) - samemu sobie. Też macie takie wrażenie? Czy Wam ktoś proponował rozmowę z psychologiem po diagnozie?
Z własnego podwórka. Generalnie jestem bardzo zadowolona z opieki w moim szpitalu, zarówno w trakcie diagnostyki jaki i w poradni przyszpitalnej później. Jednak w kwestii przekazywania diagnozy i wsparcia w trudnym bądź co bądź momencie - oceniając z perspektywy czasu - ktoś dał ciała. O tym, że mam SM dowiedziałam się na korytarzu. Po punkcji odwożono mnie do sali, lekarz zaordynował pielęgniarce podanie mi sterydów. Wtedy, w przelociem, spytałam lekarza czy to ta choroba. (Na podstawie, a jakże, złożenia w całość tego co było napisane w internecie). Usłyszałam, że tak i lekarz poszedł dalej. Mimo, że psycholog był dostępny (przychodził do pani, która leżała ze mną na sali i była w okropnym stanie psychicznym) - nikt nawet nie zaproponował mi konsultacji. Ktoś wyszedł z założenia, że skoro nie leżę zanosząc się płaczem przez całą dobę (tak jak rzeczona sąsiadka z sali) to nie potrzebuję. Moim zdaniem - założenie błędne. Przy diagnozie takiej jak SM, powinna być zapewniona choć krótka rozmowa z psychologiem.
Tak samo dalej - będąc w programie lekowym NFZ mamy regularne badania krwi, raz w roku rezonans. Nikt (mam na myśli zmianę systemową, wpisanie tego do założeń programu) nie pomyślał o kontrolnej konsultacji psychologicznej. Zwłaszcza, że leki na SM, w szczególności interferon, mogą powodować depresję czy też po prostu - obniżenie nastroju. A na przebieg choroby nastrój i nastawienie chorego mają ogromny wpływ.
Z własnego podwórka. Generalnie jestem bardzo zadowolona z opieki w moim szpitalu, zarówno w trakcie diagnostyki jaki i w poradni przyszpitalnej później. Jednak w kwestii przekazywania diagnozy i wsparcia w trudnym bądź co bądź momencie - oceniając z perspektywy czasu - ktoś dał ciała. O tym, że mam SM dowiedziałam się na korytarzu. Po punkcji odwożono mnie do sali, lekarz zaordynował pielęgniarce podanie mi sterydów. Wtedy, w przelociem, spytałam lekarza czy to ta choroba. (Na podstawie, a jakże, złożenia w całość tego co było napisane w internecie). Usłyszałam, że tak i lekarz poszedł dalej. Mimo, że psycholog był dostępny (przychodził do pani, która leżała ze mną na sali i była w okropnym stanie psychicznym) - nikt nawet nie zaproponował mi konsultacji. Ktoś wyszedł z założenia, że skoro nie leżę zanosząc się płaczem przez całą dobę (tak jak rzeczona sąsiadka z sali) to nie potrzebuję. Moim zdaniem - założenie błędne. Przy diagnozie takiej jak SM, powinna być zapewniona choć krótka rozmowa z psychologiem.
Tak samo dalej - będąc w programie lekowym NFZ mamy regularne badania krwi, raz w roku rezonans. Nikt (mam na myśli zmianę systemową, wpisanie tego do założeń programu) nie pomyślał o kontrolnej konsultacji psychologicznej. Zwłaszcza, że leki na SM, w szczególności interferon, mogą powodować depresję czy też po prostu - obniżenie nastroju. A na przebieg choroby nastrój i nastawienie chorego mają ogromny wpływ.